Pewnie większość zna ten bronzer, choćby z widzenia. Jest to Honolulu marki W7. Dostałam go jakiś czas temu w ramach wymiany i nie żałuję! Bronzer jest naprawdę godny uwagi. Takie cudo kosztuje ok. 15zł (np. na Allegro) i mieści 6g kosmetyku. W opakowaniu znajdziemy też pędzelek, naprawdę dobrej jakości. Jest to jeden z niewielu dołączanych pędzelków, którym naprawdę można się dobrze pomalować! Czasami go używam, ale raczej sięgam po Hakuro H13.
Pierwsze co mnie urzekło w tym kosmetyku, to kolor - jest idealny, ładny, opalony odcień brązu; nie ma pomarańczowych tonów. Myślę, że sprawdzi się do cieplejszych i chłodniejszych typów urody. Dobrze się z nim pracuje, więc osiągniemy efekt bardzo subtelny, jak i wyrazisty. Rozciera się dosyć łatwo, nie powinien robić plam (ale nie wiem jak poradzi sobie w ogólnie niewprawiona ręka).
Pewnie jesteście ciekawe wykończeniem - nie nazwałabym go zupełnie matowym, bo, jak dla mnie, ono jest w kierunku delikatnie satynowego, ale drobinek to on nie ma. Uważam, że bardzo ładnie wygląda na twarzy.
Bronzer trzyma się na twarzy na pewno kilka godzin, może delikatnie zblednąć, ale wciąż na niej jest. Trudno mi ocenić jego trwałość czasowo, ale przypuszczam, że z 7h (albo i więcej) wytrzyma na dobrym podkładzie (moje podkłady trzymają się dobrze, szczególnie Revlon CS) lub po wcześniejszym zaaplikowaniu bazy pod makijaż. Na dole macie efekt, jak wygląda na mojej twarzy. Rzadko nakładam bronzery, więc nie mam wprawy. A poza tym nie mam widocznej kości policzkowej i rozcieram po omacku, także proszę o wyrozumiałość. Do recenzji nałożyłam go dosyć sporo, ale w znaczenie delikatniejszej wersji zobaczycie go w tym makijażu.
No comments:
Post a Comment